turystyka

 2002-10-18 Poniższe relacje są już nieco przestarzałe, zwłaszcza te dotyczące byłych krajów komunistycznych. Zachód niewiele się zmienił (prócz wprowadzenia euro).

 

Zamieściłem tutaj osobiste wrażenia z moich podróży z rodziną po bliskiej Europie. 
Podróżujemy starym Fordem (diesel), noclegi na campingach, raczej oszczędnie.

(Przy okazji; serdecznie polecam, niestety z racji języka, niedostępne dla większości współczesnych młodych, wspomnienia z podróży zamieszczone pod http://www.tourism.ru/water/moshkow/vejourney.txt )

horizontal rule

Wenecja, Piza, Lazurowe Wybrzeże

W 1998 roku zrobiłem szybki wypad do St Tropez. Bazowałem na doświadczeniach dwóch krótkich podróży do Wenecji w 1996 (służbowo) i w 1997 (z rodziną).
Poniżej zamieszczam relację z tego wypadu. Relacja ta powstała jako e-mailowa odpowiedź na e-mailowe pytania znajomego, stąd nieuporządkowana forma. Pisane w maju '99; ceny paliwa szaleją i z pewnością już nieaktualne.

Jazda w okolice Wenecji.

Tę trasę przećwiczyłem już 3 razy; raz służbowo, dwa razy prywatnie. Mieszkam w Mielcu, na południe najwygodniej mi jechać przez Chyżne. Tam tankowanie na max. (ale nie na pewno; zależy gdzie taniej!)

Najlepiej wyjechać wczesnym popołudniem, tak żeby być na Słowacji przed wieczorem. Na granicy (bo najłatwiej) trzeba kupić nalepkę opłaty za autostrady i trasy szybkiego ruchu. W 1999 kosztuje już 800 Ks na pojazdy osobowe o dużym silniku (chyba powyżej 1600), małe kosztują połowę; nalepka jest na cały rok czy chcesz czy nie. Sklepik na granicy w Chyżnem po słowackiej stronie, czynny do 20.00, przyjmuje zapłatę także w złotówkach. Tanie alkohole jeśli kto potrzebuje (ok. pół ceny polskiej).

Dalej jazda przez Martin do Żiliny i tam kolacja. Ceny na Słowacji takie jaku nas lub trochę niższe. Jakaś kurica z hranulkami... Po Żilinie prosto do Bratysławy; autostrada zaczyna się kawałek za Ziliną - nie wiem dokąd w tym roku dociągnęli. Jazda do Żiliny to najgorszy etap; w Polsce ruch, po słowackiej stronie kręta droga. Niektórzy znajomi jeżdżą przez Cieszyn i Czechy do granicy z Austrią w okolicach Znojma; podobno rewelacyjnie tanie alkohole w sklepie wolnocłowym; nie sprawdzałem, nie mam takich potrzeb. Przez Czechy autostrady kosztują także 800 (małe 400) tyle że Kc zamiast Ks.
Paliwo w Słowacji ostatnio kosztuje tyle co u nas (benzyna teraz około 23Ks, diesel niewiele tańszy czyli droższy)! Tak czy owak, w Bratysławie należy się zatankować bo w Austrii znacznie drożej.

Tu potrzebna dygresja: Podczas jazd za granicą staram się płacić kartą. Używanie gotówki przy jeździe przez kilka państw, pociąga konieczność posiadania waluty każdego z nich. Trzeba mieć zawsze pewną rezerwę, a czego nie wykorzystasz to i tak wydasz na siłę na granicy przy wyjeździe; w sumie rozrzutność. Z kartą możesz nie mieć gotówki słowackiej i austriackiej. Mamy z żoną karty oboje, bo jakby którą "wcięło" w bankomacie, lub się "rozmagnesowała" to jest rezerwa. Używamy Visa Classic. I ta na Słowacji jest mało popularna. W Bratysławie jest jednak stacja benzynowa przy wylocie na Wiedeń, która Visę akceptuje; jest takich na pewno więcej, ale nie wszystkie.

W Bratysławie, za mostem jest przejście do Austrii. Przejście to zawsze wypadało mi w nocy, około północy, a w związku z tym miałem w jednym roku problem. Odnoszę wrażenie, że Austiaccy celnicy traktują nas nadal po chamsku i z góry. Kiedy usiłowałem kupić nalepkę na autostrady w Austii, pijany celnik w okienku biura udawał, że nie rozumie angielskiego i nie rozumie pokazywania palcem na nalepkę; domagał się mówienia po niemiecku - widać było że się wyżywa. Noc, nie było jak się dogadać (ja i dzieci angielski, żona francuski). Z duszą na ramieniu i 70 ATS w ręce przejechałem autostradą aż za Wiedeń, bo dopiero tam była czynna stacja benzynowa, gdzie winietkę kupiłem.
Nalepka za autostrady w Austrii nazywa się "viniete", kosztuje 70 ATS za tydzień, a ściślej za 10 dni (w roku 2001 koszt to już 110ATS). Dłuższe (następna chyba na 1 miesiąc) są trochę droższe, ale nie znam ceny. W sumie za kilkaset kilometrów dobrej autostrady to bardzo tanio. Nalepkę można kupić w Polsce w oddziałach PZMot; wcześniej nie wiedziałem, w tym roku pytałem, tak, sprzedają nie ma problemów, kosztuje w złotówkach po kursie bankowym tyle co w Austrii.
Jazda w nocy w Austrii (Wiedeń, Graz, Klagenfurt, Villach) to sama przyjemność, choć dwa pierwsze lata moich wyjazdów w okolicach Klagenfurtu błądziłem. Jest tam kawałek zwykłej drogi zamiast autostrady; autostradę budują i jest bałagan. W zeszłym roku już się nie zgubiłem, ale autostrady na tym fragmencie jeszcze nie było (2001 już jest!). Paliwo (diesel) w Austrii kosztowało (1998) około 9 ATS (2001 ok. 12 ATS), benzyna droższa, stosunek benzyna/diesel podobny jak w Polsce (większy niż w Słowacji) ale cen nie pamiętam.
Za Grazem zaczynają się tunele. Pierwszym razem to atrakcja. Przy autostradzie jest wiele porządnych parkingów. Nad ranem bierze spanie. Nie próbuj z tym walczyć! Ja stary kierowca Ci to mówię! Stawaj i choć godzinę drzemka.

Rano koniec Austrii, płynny przejazd do Włoch, różnica taka, że tunele inaczej oświetlone. I właśnie rano warto zjeżdżać z Alp w doliny włoskie! Te widoki!
We Włoszech diesel kosztował około 1400 LIT (najtańszy jaki kupiłem 1365),więc chyba warto zatankować w Austrii (w Arnoldstein). Cen benzyny nie znam, ale pamiętam wrażenie, że w zeszłym roku wszystkie ceny paliw (łacznie z gazem) wyrażone w tysiącach lirów były takie jak nasze w złotówkach. Autostrady we Włoszech są słono płatne. Kalkulator opłat masz w Internecie
http://www.autostrade.it/autonet/automap.html ; w miarę dokładnie możesz przyjąć, że 100km autostradą kosztuje 10 000LIT. Dla ułatwienia kalkulacji przyjmowałem, że cena autostrady przy jeździe moim dieslem(~6,8/100km przy ~130km/h) to było drugie tyle co paliwo. Na to nie ma zresztą rady. Może jeszcze o tym napiszę, a na gorąco powiem, że efektywna prędkość poza autostradami (na drogach 1 klasy) jaką osiągałem była poniżej 50km/h. Na znanych mi drogach bocznych trochę więcej. A na autostradzie to jest jednak ponad 100km/h. Coś za coś.

Dalej już prosto w doliny. Przystanek na małym parkingu, śniadanie, odpoczynek. Za skrzyżowaniem autostrad (do Triestu) koło Latisany można zjechać na boczne drogi. Jedzie się we włoskim "klimacie". S. Dona di Piave, Jesolo, Punta Sabbioni. Tylko tam! Na sam najostatniejszy koniec lido, na camping Miramare! Serdecznie polecam, choć... Ja ten camping znam poza sezonem. Zresztą wszystkie moje wiadomości dotyczą maja. Ale na lido są same campingi, więc nie powinno być problemów. Właściciel Miramare chyba jest pasjonatem Internetu; wszystko co potrzeba, wszystkie ceny, znajdziesz na stronie Dalej już prosto w doliny. Przystanek na małym parkingu, śniadanie, odpoczynek. Za skrzyżowaniem autostrad (do Triestu) koło Latisany można zjechać na boczne drogi. Jedzie się we włoskim "klimacie". S. Dona di Piave, Jesolo, Punta Sabbioni. Tylko tam! Na sam najostatniejszy koniec lido, na camping Miramare! Serdecznie polecam, choć... Ja ten camping znam poza sezonem. Zresztą wszystkie moje wiadomości dotyczą maja. Ale na lido są same campingi, więc nie powinno być problemów. Właściciel Miramare chyba jest pasjonatem Internetu; wszystko co potrzeba, wszystkie ceny, znajdziesz na stronie http://web.tin.it/camping_miramare/index.htm.

Prowadzę do Wenecji, ale co do tego nie ma chyba wątpliwości? Z Punta Sabbioni do Wenecji płynie się vaporetto nr 14 przez Lido di Venezia prosto na plac Św. Marka. Trochę to kosztuje, ale warto kupić bilet całodniowy (albo trzydniowy, jeśli zostajesz dłużej). Jedna jazda kosztuje 4500LIT od osoby (czyli tam i z powrotem 9000) a całodniowy 15 000LIT. A w Wenecji musisz! przepłynąć vaporetto 1 przez Grande Canale. I już masz 13500. Jedno dodatkowe płynięcie np. na Burano i już jest zysk.

W Wenecji można łazić do woli. Zwiedzanie muzeów niestety kosztuje. Każde wejście to rząd 10 000 LIT/osobę. Najtańsza pizza ~8000LIT. Plan Wenecji ~8000. Dobra mapa laguny i okolic (warto) 10 000. Półgodzinna przejażdżka gondolą, bocznymi kanałami kosztowała 3 osoby (może być do 4) 100 000LIT. To była podróż służbowa, rozliczana służbowo, nie liczyliśmy skwapliwie; Podobno gondolierzy oszukują, powinno takie coś kosztować prawdopodobnie 50 000 - 80000LIT.

Muszle, kraby, (raj dla dzieci) można zbierać przy wyjściu z campingu Miramare, na brzegu - przesmyku pomiędzy laguną o Adriatykiem; wbrew pozorom tam tego najwięcej (maj! , sierpień:?).
Można do Wenecji wjechać standardowo, od strony Mestre. Kierują tam na piętrowy parking; trzy lata temu kosztował chyba (już nie pamiętam) około 15000 LIT za 3 godziny. Byłem wtedy służbowo, ceny mnie mało interesowały. Są też parkingi w Punta Sabbioni, nie trzeba jechać na camping; zostawiasz auto za około 10000 za dzień i dalej vaporetto 14.
Litr wina stołowego w kartonie około 2000, gąsior 5l wina ok. 12 000 (w SanMarino było po 10 000), pudełko makaronu (w sklepie) ok. 2000.
.........

Kolega z Łańcuta jeździ do Chorwacji przez Węgry, ale on z przyczepą, nocuje po drodze no i to nie do Włoch. Ja sam robiłem wypady m. in. do Tokaja i stwierdzam, że drogi na Węgrzech takie jak na Słowacji (czyli znacznie lepsze niż u nas) ale to nie autostrady. Uważam że 500 km autostradą za 70 szylingów to się opłaca. Tunele nie są płatne. Za całą Austrię płaci się 70ATS! (no fakt, że za 10 dni). Poza tym jazda przez Węgry, jeśli celem są Włochy, jest chyba dłuższa i przez byłą Jugosławię. W Słowenii i Chorwacji autostrady o ile wiem są płatne, a krótki odcinek na Węgrzech też. Jadąc jednym skokiem do Włoch, przez Austrię jest najlepiej. Na Słowacji bankomaty przyjmują Visę, w sklepach tak jak u nas raczej gotówka. W ogóle to Słowacja nie różni się od Polski (prócz cen alkoholi i delikatnej atmosfery nacjonalizmu - bywam tam czasem i miewam kontakty ze "zwykłymi ludźmi"). Austrii nie znam. Dla mnie Austria to noc i autostrada. Przy autostradzie oczywiście Visa - no problem.
Lubię jeździć w nocy (ale nie po trasie Kraków-Tarnów!). Taka jazda jednym skokiem do Włoch nie jest męcząca. Tylko należy poddać się spaniu, kiedy zaczyna brać! Po to są parkingi.

Co do opłat za autostrady we Włoszech: jadąc z Austrii kilka kilometrów za tzw. granicą są bramki wjazdowe na autostradę. Na bramce naciska się czerwony "grzybek", wychodzi bilet i bramka się otwiera (samoobsługa). Bilet należy zabrać; rozliczenie jest przy wyjeździe po oddaniu obsłudze biletu (także Visą). Można poprosić o oddanie biletu do rozliczeń (jeśli np. jazda służbowa). Opłata, a kawałek dalej nowy bilet, może być także przy zmianie autostrad. Tunele nie są płatne. Do Wenecji (Punta Sabbioni) jest z Mielca ok. 1180km.
W znanych mi miejscach na kempingach we Włoszech (i Francji) płaci się za osoby i miejsce (w tym namiot i samochód). Co najwyżej jest "duże miejsce" i "małe miejsce". Za prąd osobno.

Kempingów nad północnym Adriatykiem jest mnóstwo. Ja wybierałem te raczej tańsze; są bez atrakcji typu basen i dyskoteka, ale standard wyższy niż np.w Łebie. Jest czysto i spokojnie. Średnio jedna doba wychodziła nam około 80zł (w 1998). Ale pamiętaj że ja piszę o maju! W sezonie jest drożej. Popatrz na ceny w Internecie, takie one są naprawdę.

Adriatyk koło Wenecji jest istotnie mętny, łażą kraby. Kąpiel uprawialiśmy raczej symbolicznie, zresztą były inne atrakcje - nie było czasu. Kraby i inne "frutti di mare" śmierdzą nim wyschną; wiozłem je do Polski pod maską w umocowanej tam obciętej 5 litrowej butli po wodzie mineralnej. Nocowaliśmy zawsze nad morzem, noclegów w miasteczkach w głębi lądu "nie przerabiałem".
Pisząc o "włoskim klimacie" myślę o atmosferze dróg, specyficznej roślinności, willach i domach. To wszystko jest inne niż u nas. Zwróć zresztą uwagę, że już i Słowacja ma inną atmosferę - nie ma wiosek w naszym rozumieniu, są raczej miasteczka.

We Włoszech (i Francji) ceny wszystkiego są w zasadzie nieco wyższe niż unas; mam wrażenie że jest to mnożnik około 1,5. Owoce trafiały się (maj!) tańsze. No i wino! Chleb w naszym rozumieniu nie istnieje - tylko bułki. Makaron - ceny jak u nas, przeciery pomidorowe - podobnie.

Z doświadczeń wielu lat turystyki (zwłaszcza z lat 80', kiedy w sklepach na Mazurach nic nie było) żona nabrała zwyczaju robienia na wyjazdy własnych konserw mięsnych (w słoikach, gotowane kilka dni). Taki odgrzany słoik plus makaron = pycha.

Jadąc do Włoch (i Francji) z góry zakładałem, że to będzie tylko "powąchanie" a nie "smakowanie". W tydzień czy dwa to wszystko można tylko "dotknąć".
Z Wenecji przejechałem przez Rawennę, Forli, Florencję do Pizy. Nocleg koło Livorno. To niestety były tylko nazwy - wyścig z czasem. Florencja to niesamowity, nieuporządkowany ruch pojazdów a przede wszystkim motorowery! To też nazwał bym "włoskim klimatem". Tę trasę da się przejechać w jeden dzień, ale tylko przejechać i rzucić okiem.
Kemping w Tirrenii w maju był pusty, odrobinę droższy niż w Punta Sabbioni; ciepła woda w prysznicach za żetony po 500 lirów za 3 minuty! Tego nieznałem!
Piza była rano około 10.00. Parking, o ile pamiętam, za godzinę 2000LIT. Oglądanie wieży za darmo, inne budowle (wnętrza) płatne jak w Wenecji. Szczegół: wieżę należy oglądać wieczorem! Rano, z dostępnych miejsc, jest "pod słońce".

Do Francji

Wymyśliłem sobie, że przeskoczymy autostradą do Genui, a potem Via Aurelia pojedziemy wzdłuż morza. 15 minut jazdy wzdłuż morza i byłem z powrotem na autostradzie, mimo że jak zawsze było około 10000Lit/100km! Droga tak kręta, że jechałem 30km/h. Ale widoki to były!

Nie wiadomo gdzie zaczęła się Francja. W Menton zjechaliśmy z autostrady, i przejechaliśmy naszym starym Fordem przez Monte Carlo i Niceę. Nazwy dumne, ale jeździ się całkiem zwyczajnie. W Nicei doznałem dowartościowania, bo na głównym bulwarze obok mnie jechała taka sama, tak samo stara jak moja Sierra.
Za Niceą, w supremarkecie zrobiliśmy zakupy i znów na autostradę. Do dzisiaj nie wiem na pewno ile i jak się tam płaci. Przy wjeździe i co kawałek bramki. Bramki przyjmują bilon wrzucany do "leja" i wydają resztę, czyli opłata "z góry". Zdarzyło mi się też zapłacić automatowi Visą - wziął kartę i oddał kartę wraz z pokwitowaniem. Dalej gdzieś zrobiłem błąd, wrzuciłem bilon "do leja", bramka puściła, ale chyba nie wziąłem kwitka. Przy wyjeździe też była bramka z człowiekiem w środku. Był pijany (był już wieczór), nie chciał nic rozumieć, kazał sobie zapłacić gotówką. Kolejne kilkanaście franków. Dostałem kwitek z kodem opłaty dodatkowej czy jakoś tak. Razem, kawałek francuskiej autostrady wyciągną z nas kilkadziesiąt franków. Z wrażenia już zapomniałem ile, pamiętam tylko, że coś było "nie tak".

Tak dojechaliśmy do Frejus. Bardzo miły camping Le Pont d'Argens http://www.provence-campings.com/adherents/esterel/PontArgens/ukacces.htm Był już wieczór, recepcja nieczynna. Ale przemiły portier przyjął nas, i wszystko dogłębnie wyjaśnił. To był Francuz - mówił tylko po francusku; pierwszy raz żona mogła wykazać się swoim francuskim, syn rozumiał a ja stałem z boku i nie rozumiałem nic (znam tylko angielski). Za 4 osoby było około 120F/dobę plus 200F kaucji za kartę elektroniczną do otwierania bramy. (przy wyjeździe kaucja weszła w rozliczenie). Nocleg, na drugi dzień przewidziane powąchanie (także dosłowne!) Prowansji.

Na campingu, pod platanami, w swoich budach sami Holendrzy - emeryci - rezydenci. Grają w boule, jeżdżą rowerami do miasta po croissanty, plaża na golasa i widać że się nudzą. Nie za bogaci, bo auta wieloletnie; a jednak chciałbym mieć taką emeryturę. Chcieli pogadać, prosili na piwo, ale nasz program był zbyt napięty. Wieczorami komary, zapach wszystkiego... Zgodnie z planami "powąchania" Prowansji, odbyliśmy krótką rundę po okolicy. Ste. Maxim St. Tropez, Grimaud i wzgórza pokryte lasami. Wrażenie zrobiła wioska (miasteczko?), której nazwy teraz nie pamiętam, musiał bym rzucić kiem na mapę - kilka domów wokół rynku, studnia, platan, niesamowita cisza - jak z filmów. Być może o takie miejsca Ci chodzi, być może można tam wynająć jakiś pokój na kilka dni. Niestety - u mnie był wyścig z czasem.

Z bocznych dróg, na wzgórzach pokrytych dębami korkowymi, co kawałek są zjazdy do ukrytych przed wzrokiem posesji. I co kawałek tabliczki "prive". I tabliczki ostrzegające o polowaniach. Zapach (maj!) niesamowity. Tak sobie wyobrażałem Prowansję.
Grimaud to właśnie takie kamienne miasteczko u podnóża ruin zamku (do zamku można wejść, trywializując - takie nasze Chęciny - tyle że bezpłatne). Uliczki, gdzie obok pełznącego auta pieszy ledwie się przeciśnie, mroczny kościółek, kafejki....

Spodziewałem się problemów z parkowaniem. Miałem takie tylko w St. Tropez, a w Monte Carlo nie próbowałem; wszędzie indziej gdzie byłem zawsze dało się stanąć bezpłatnie (w Nicei, Cannes, i na trasie wzdłuż morza także). To właśnie brodzenie po różowych skałkach, przy drodze, niedaleko Cannes zapaliło mnie do nurkowania.

Dalej już w skrócie, bo powrót to nic ciekawego. Gonitwa autostradą, kilka razy gotówka do "leja" i koniec Francji. Potem przez Genuę, Piacenzę, Cremonę...
Wymyśliłem, żeby zaoszczędzić na autostradach, że pojedziemy dalej przez Mantuę aż do Wenecji zwykłymi drogami. W Mantui z powrotem byłem na autostradzie; korki, remonty, 40 km/h, brak czasu. Mając czas, nawet mimo ruchu na bocznych drogach jest ciekawiej, jest kontakt z krajem. Autostrady wszystkie są prawie takie same.

Nocleg znowu w Punta Sabbioni, mimo że trzeba nadłożyć kilkadziesiąt kilometrów; tam to jakby u siebie. Rano na plażę, muszli i krabów do pełna i ... włamanie do auta.
Stanęliśmy spakowani na dróżce podchodzącej na wydmy, pod samą plażę, pośród kilkunast innych aut; poszliśmy na plażę, syn twierdził że słyszy nasz alarm, ale chyba się przesłyszał.... Wróciliśmy po nazbieraniu (zdechłych - do suszenia) krabów. W aucie wszystko powywracane, ale nic nie zginęło! ... włoska rodzina jak z dawnych filmów (faceci w podkoszulkach, rozmemłane kobiety, dzieci); bawili się piłką przy wejścu na plażę; obserwowali. To musieli być oni. Alarm mam własnej roboty, czujnik ruchu, włącza się dopiero po 20s - tak mi wyszło. Włączył się gdy już byli pewni, że alarmu nie ma; musieli spanikować. Paszporty, 300zł, sprzęt foto... zbebeszone. Zwykłe sforsowanie zamka na siłę. Naprawiłem dopiero w domu. Bogate Włochy, a włamanie do biednych Polaków... Nawet przed Papą się nie wstydzą!

Austria, Słowacja, Tarnów... Koniec

horizontal rule

Chorwacja

W Chorwacji byłem pod koniec maja 1999. Tak jak powyższa, także i ta relacja ta powstała jako e-mailowa odpowiedź na e-mailowe pytania znajomego.

Byliśmy na końcu półwyspu Istria, na campingu Stoja koło Puli http://istra.com/pula/cro/camp01.html . Teoretycznie jest to przedmieście, choć tego się nie czuje, zresztą miasto stare, niewielkie i miłe. Kemping to kamienisty półwysep porośnięty sosną dalmatyńską (?) i budami kempingowymi; budy są wrośnięte na wiele sezonów, jest na to osobna pozycja w cenniku. W maju były puste. Zdjęcie zamieściłem z folderu, ale tak to wygląda.
Warunki idealne do opalania i do nurkowania; z malutkimi dziećmi może być mały kłopot, bo takie pojęcie jak piasek, jest nieznane. Wszystko co widać to wapienne, czy inne skałki, co najwyżej drobno tłuczony kamień (nie piszę żwir, bo według moich pojęć żwir to drobne kamyczki, ale "otoczone" przez wodę, a te nie).
Podstawowym strojem kąpiącego się są BUTY (tenisówki). Może być goło (nie na tym akurat kempingu, choć jest wiele takich), ale musi być w BUTACH. Kamienie i jeżowce!
Tłumów nie było, było bardzo spokojnie, trochę Austriaków i Holendrów.

Ceny na kempingu takie jak w cenniku; za nasze gospodarstwo (3 osoby, namiot, auto) za 7 nocy wyszło ok. 330zł. Visa na tym kempingu jest akceptowana (na innych nie, ale marki i dolary - no problem).
Jechać radzę przez Austrię i Włochy aż do Triestu. Ja sam co prawda jechałem doliną Soczy (Słowenia), dla widoków, ale to może być męczące. Z Mielca razem 1250km.
Wracałem przez Węgry; męka, choć sam się prosiłem; chciałem sprawdzic miejsca do oglądania zaćmienia. Na Węgrzech jest ograniczenie do 80km/h, mimo że drogi niezłe. Do domu iechałem 2 dni; nocowałem w Baja na campingu (1300HUF).
Paliwo należy kupować w Polsce/Słowacji (ceny benzyny praktycznie te same) i w Chorwacji (diesel 3,5 kuna); gdzie indziej (na Węgrzech!) znacznie drożej. W Bratysławie JEST stacja przyjmująca Visę, niedaleko od granicy austriackiej. Żywność w Chorwacji jest droga, wyraźnie droższa niż u nas i na Węgrzech lub Słowacji: mięso ~50 kn/kg, jajko 0,7...1,2kn/szt, pomidory (18maj) ~12kn/kg, tanie wino ~11kn/but (+5kn kaucja!!), piwo 3,8kn/but (+3kn kaucja!!); na targu kupiłem śliwowicę samogon 30kn/l (dobra, już jej nie ma).
Ryby od 10 do 40 kn/kg (na targu rybnym w Puli - homary 40kn/kg, małże, mule itp). Można kupić po 40kn/kg piękne duże muszle z zawartością; kupiliśmy dla muszli, zawartość zjedliśmy, muszle zostały.

Chleb to pszenne bułki, ~4 kuna za cos w rodzaju weki. Sera białego w naszym rozumieniu nie trafiłem. Poza tym odniosłem wrażenie, że w sklepach jest ubogo; nie ma takiej różnorodności towarów jak u nas. Warto zabrać do jedzenia coś z Polski, a skrzynkę piwa ze Słowacji. (Na kempingu można wynająć lodówki; takie boksy na kluczyk jak w przechowalni bagażu, ale przed sezonem jeszcze nieczynne)
Morze miało temperaturę 18 stopni (cóż to dla nas, ludów północy). Pogoda była w kratkę; 2 dni mieliśmy wiatru i burz, a trzy dni pełnego słońca. Nurkowanie to frajda! Maski, fajki i płetwy! Rękawice do chwytania jeżowców, rozgwiazd i do opierania się o skały w czasie nurkowania też wskazane.
Wybieram się jeszcze raz we wrześniu. Nie znalazłem lepszych kempingów mimo, że byłem na jeszcze dwóch (Stupice, Medulin).
Kombinuję wyjazd do Rumunii (a na pewno na Węgry) pod pretekstem zaćmienia.

Z września
We wrześniu byłem ponownie w Puli przez tydzień. Woda 22 stopnie, powietrze w dzień 31 do 28 stopni; bezchmurnie. Na kempingu ceny jak w maju, dosyć spokojnie i dużo wolnego miejsca - koniec sezonu.  Pomidory (mały wybór) 4...6 kuna, najtańszy napój 1,5l ok.10 kuna, figi świeże ok. 6 kuna, masło 25 dag 13 kuna, ryby 10...120 (!) kuna, diesel ok. 3,85 kuna. Ogólne wrażenie się potwierdza: towary spożywcze drogie, w małym wyborze. Ale słońce i morze wspaniałe.

horizontal rule

Węgry, Rumunia, zaćmienie

Wszyscy krewni i znajomi serdecznie odradzali jazdę do Rumunii. Zbójcy, psy i żebracy chodzą po drogach, o ile drogi w ogóle są.
Byłem w Rumunii 2 dni. Mieszane uczucia. Microsoft zrobił nas w konia. Jeśli ktoś zapyta to napiszę .........

horizontal rule

Jednodniowy wypad do Lwowa

Pamiętając z dzieciństwa opowiadania o Granicy Przyjaźni, tydzień wcześniej podjechałem do Korczowej na rekonesans. Optycznie stwierdziłem, że kolejek nie ma, przejście wygląda lepiej niż inne w "pozaunijnej" Europie (bo w "unijnej" ich już nie ma), a nawet trochę "księżycowo". Dziwnie tylko wyglądają "mrówki". Z rowerami i worami ziemniaków...

Z paszportami, "zieloną kartą" i kartami Visa (i kilkudziesięcioma dolarami na wszelki wypadek) jak zwykle zaczęliśmy przekraczać granicę. Po polskiej stronie straż graniczna - pokazać paszporty, celnik - otworzyć bagażnik, dziękuję, można jechać, ziemia niczyja i ... UKRAINA!
W pierwszej budce ktoś wręczył mi świstek papieru - "kwitancję". Jak się okazało niezwykle ważny. Dalej mundurowy z pałką wskazał miejsce zatrzymania, wszyscy wyjść z auta i do okienka; sprawdzenie w komputerze; podejść do drugiego okienka kupić ubezpieczenie i wrócić. Drugie okienko nieczynne bo pani wyszła do "klozetu" (?). Kiedy wróci, nie wiadomo. Żeby przyspieszyć mundurowy z pałką pozwolił podjechać nieco dalej. W drugiej budce dostałem duży kwit; auto z pasażerami na parking a ja z kwitem do głównego budynku do wskazanego pokoju. Tam nikogo nie było, obok powiedziano mi że czekać. Czekał jeszcze kierowca innego auta. Po 10 minutach ktoś przechodził korytarzem, zapytaliśmy, ten ktoś gdzieś poszedł i po chwili przyszedł jakiś oficer. Wypisał kierowcy tego innego auta jakiś kwit a potem taki sam mi. Miły pan, ja zapytałem o bankomaty we Lwowie, on nie wiedział, zapytał co to jest ta karta Visa i w jaki sposób... Kazał iść do pokoju 10 i 15. W jednym pokoju trzech panów coś jadło, przeszkodziłem, dostałem pieczęć na małej "kwitancji" i chyba jakiś papier (z papierami zacząłem się gubić). Do kasy. Trzeba zapłacić ok. 50 hrywien. Nie mam, obok można wymienić. Wyjąłem dolary, kurs marny - 1:4,05 podczas gdy oficjalny 1:4,45 (przygotowałem się teoretycznie), ale pani stwierdza, że lepiej jak zapłacę złotówkami. Płacę, kurs 1:1 - jeszcze gorzej, ale pani bardzo miła, niech tam... Dostaję kolejny kwit, nie wiem już który do czego, celnik (?) odbiera sobie jeden papier i bije pieczęć na "kwitancji". Właściwie mógłbym chyba jechać, ale jeszcze tamto okienko co to pani była w "klozecie"...Wracam, pani (bardzo ładna!) już jest. Ubezpieczenie na cztery osoby, minimum 5 dni (ja wracam w tym samym dniu), po 16 hrywien, pani doradza żeby kupić jeszcze na auto bo policjanci na drodze mogą zażądać, kolejne kilkanaście hrywien, można płacić w złotówkach 1:1.... Do pani z pierwszego okienka, pieczęć na kwitancji (jak te pieczęcie się mieszczą?) i można jechać. Ostatnia budka, zabrano mi małą kwitancję, ale zostało mi kilka innych.... Razem 1godzina 15 minut! A ze mną w tym samym czasie przeprawiały się raptem 4 auta! Po sprawdzeniu portfela, okazało się że w sumie zapłaciłem 120zł!

Droga do Lwowa nie odbiegała standardem od dróg w Polsce, Lwów ładniejszy niż myślałem, ulica Lubieńska dalej Lubieńska, dom dzieciństwa mojej mamy przebudowany, ale jest! Kościółek Św Zofii głęboko ukryty, ale jest! Atmosfera bazaru ze starzyzną i rękodziełem dokładnie taka jak być powinna, ludzie przyjaźni.... Bankomatów nie ma! (podobno gdzieś są). Mijenialnice wszędzie są, złotówki 1:1, ale dolary 1:4,36, a w Polsce za dolara mniej niż 4zł więc wymieniam dolary. Swoją drogą dziwne te kursy.... Kupuję pamiątki, stare płyty grające po ZSSR... Postanawiam, że będę tu przyjeżdżał częściej, to tak niedaleko! Jeszcze obowiązkowa wizyta na cmentarzu Orląt. Wszyscy w Polsce o tym mówią! Cmentarz otoczony murem, zamknięty. Dziurą (technologiczną) w murze wchodzimy, oglądamy, cmentarz w odbudowie, zastanawiamy się jakie by były reakcje Polaków, gdyby Niemcy budowali w Polsce okazały cmentarz niemieckich obrońców Gdańska przed Polakami (niezbyt dobra analogia). Mieszane uczucia....


Jazdę samochodem po Lwowie komuś nieznajacemu miasta utrudnia plątanina ulic jednokierunkowych. Plan miasta niewiele pomaga, bo dopiero przy próbie skrętu widać, że w daną ulicę nie można wjechać (na planie kierunki ulic jednokierunkowych nie są zaznaczone). Miejscową specjalnością są też znaki drogowe wieszane na przewodach tramwajowych i trolejbusowych wysoko, poza zasięgiem wzroku kierowcy. Poza głównymi ulicami z bezpłatnym miejscem do parkowania nie ma kłopotu.
Spacer po starym centrum Lwowa działa uspokajająco. Miasto wygląda na zadbane (choć nie przesadnie). Nie dotarł tu jeszcze prężny kapitalizm, który w Krakowie ze starych uliczek zrobił deptaki handlowe, a z kościoła Mariackiego bilboard. Tutaj bruk jest jeszcze brukiem, a nie gładkim asfaltem. Tramwaj jeżdżąc pojedynczym torem nie wprowadza atmosfery pośpiechu. Nie wiem jednak, czy akurat o to chodzi mieszkańcom -   prawdopodobnie marzą o kapitaliźmie z ludzką twarzą. Żebraków już widziałem...

Powrót. Rano na granicy wyciągnęli mi dużo forsy, ale odbiję sobie trochę na paliwie! W jakiejś wiosce leję do pełna, podbiegają jakieś dzieciaki, dystrybutor "nie odbija", trochę się rozlewa, jeden z chłopaków ręką czyści mi rozchlapane na błotnik paliwo. Daję mu prawie 2 hrywny, tylko tyle mi zostało, chłopak ucieszony, ja mam mieszane uczucia....
Granica, budka wydająca znajome małe kwitancje... Nie puszczą, trzeba zapłacić za drogi (?). Pokazuję kwity kupione rano, ale to nie to. Nie mam już hrywien, pani w okienku sugeruje ze można złotówkami, ale jakiś człowiek obok mnie szybko proponuje że on mi wymieni złotówki 1:1 na hrywny, bo mi i tak wszystko jedno. Wymieniam, kupuję kolejny kwit, cholera mnie bierze, jest wieczór, jestem zmęczony, znowu za coś mam płacić, miejscowi przyznają rację mojemu poirytowaniu, ale mówią, że oni tez muszą Polakom płacić. Nie tyle (nie wiem ile), ale też. Ja dałem kolejne 30 zł.

Dostaję kwitancję, mundurowy z pałką, ruchem nie znoszącym sprzeciwu wskazuje miejsce w kolejce, oddaję jakieś kwity. Celnik przez 10 minut ogląda trzy płyty z chórem armii ZSRR, które nieświadom że mogą być trefne zostawiłem na samym wierzchu. Moje zeznanie, że kupiłem je na bazarze, potwierdza okazanie drewnianych wyrobów rękodzielniczych kupionych tamże. (uwaga po kolejnej podróży: wtedy byłem naiwny, facet czekał na łapówkę!)
Po 30 minutach wjeżdżam na ziemię niczyją, teraz to już szybko pójdzie. Akurat! U Polaków jest zmiana zmiany i czekamy. Dwie Ukrainki na rowerach omijają kolejkę, dwudziestolatka gdzieś idzie na bok, szuka kogoś z funkcjonariuszy. Ale wopista obsługujący naszą kolejkę zauważa ją i wzywa do kontroli. Ruga za próbę matactwa (?), groźnie, wesołkowato, dominująco. Tak, on tu jest panem. Nieprzyjemnie... Jednak dziewczyny naruszają przepisy - przy rowerach brak świateł, latarka jednej nie świeci, na kierownicy wiszą wiadra owoców. Po chwili przekomarzania się, władczego z jednej strony, a uniżonego z drugiej, dziewczyny jadą na polską stronę. Jakieś auto na ukraińskich numerach nie chce zapalić, w końcu rusza ciągnąc kitę dymu - polskich badań technicznych by nie przeszło.
Straż graniczna - pokazać paszporty, celnik - otworzyć bagażnik, dziękuję, mozna jechać.
Wracamy. Nie wiem kiedy jeszcze pojadę na Ukrainę. Może o to im chodzi?
----------------

... A jednak jeżdżę na Ukrainę. Jeśli zrozumieć i przyzwyczaić się, nie jest to takie straszne. 
Obowiązkowe opłaty na granicy w połowie 2001 są takie:
przy wjeździe
- ubezpieczenie medyczne 1 osoby na minimum 10 dni: 22 gr
- opłata za deklarację celną na auto: 15gr
- opłata ekologiczna: 10gr
przy powrocie
- opłata za używanie dróg obwodu lwowskiego: 28gr (5$)
Zatem za wyjazd 2 osób, na 1dzień do Lwowa trzeba zostawić na granicy 97 grywien (na 10 dni tyle samo).  Do opłat na granicy (przy wjeździe) najlepiej mieć grywny kupione gdzieś wcześniej.
Opłaca się wymieniać dolary na grywny w kantorach np. we Lwowie. Z wymianą złotówek różnie bywa, nie zawsze się opłaca, często można nimi zapłacić, zwłaszcza na bazarach, ale po kursie 1:1.

DAI czepia się czegokolwiek. Kiedy zostanie się zatrzymanym, mimo pewności nie przekroczenia jakichkolwiek przepisów, należy dać 10 grywien; większa łapówka to przesada. Tak uczą rodowici Ukraińcy.  Maksymalny urzędowy mandat to ~35 grywien.

horizontal rule

o turystyce np.
http://tramp.travel.pl/ a tam dalsze odsyłacze jak np.
http://www.autoroutes.fr/ , http://www.autostrade.it/  i inne

Strona Główna zdjęcia współrzędne